2018.09.11
Alfabet CWF 2018 (cz. 2)
Zapraszamy na drugą część naszego subiektywnego przeglądu najciekawszych incydentów, związanych z tegoroczną edycją festiwalu Kopenicker Whiskyfest. Jeżeli podoba Wam się (albo nie podoba) taka forma relacji, podzielcie się swoimi uwagami na Forum Dyskusyjnym!
M jak „mamy jeszcze coś takiego...”
To bardzo miły zwyczaj i niejako wartość dodana, stająca się powoli tradycją festiwalu CWF. Sprzedawcy bardzo chętnie sięgają po butelki, które z ich punktu widzenia wydają się interesujące (no dobrze: warte promocji), całkiem nieodpłatnie częstując nimi odwiedzających. Co najważniejsze – proceder nie ogranicza się o do światka blogerów, branżowych lizusów i towarzystwa wzajemnej adoracji, lecz regularnie spotyka osoby całkowicie przypadkowe i właściwie anonimowe. Nawet nam udało się w ten sposób spróbować kilku...nastu ;) starych i niekiedy całkiem niezłych dramów, na które w innym przypadku prawdopodobnie nie zwrócilibyśmy najmniejszej uwagi. Krytyczne zaś opinie, kierowane wobec takich „wrzutek”, nie tylko nie zniechęcają, ale wręcz inspirują owych wystawców do podjęcia wyzwania i sięgania po kolejne propozycje (sprawdzone empirycznie!).
N jak Nowa Zelandia
Najniezwyklejsze odkrycie na polu aromatycznym: whisky Willowbank z Nowej Zelandii (bottlera That Boutique Whisky Company), zdecydowanie wybijająca się pod tym względem spośród wszystkich whisky degustowanych w trakcie festiwalu. Niemal stuprocenotwa imitacja stylu japońskiej Hanyu, pochodzącej z beczek po sherry. Klej epoksydowy, czereśnie i lotos! W samym smaku jednak – totalna, przerażająca degrengolada... Podręcznikowy materiał do licznych rozważań na temat przewrotnej natury whisky, whiskopodobnych produktów nie-szkockich i braku równowagi w przyrodzie.
O jak „ostatnia butelka na sprzedaż”
Problem jest oczywiście znacznie szerszy, dotyczy ogólnej ilości pełnych butelek whisky, które można kupić „od ręki” na festiwalowych stoiskach. Co bywa przecież wcale popularnym celem wypraw na targi i festiwale, czyż nie?
Poza paroma chlubnymi wyjątkami (od których właśnie pochodzi wspomniany wyżej cytat) w przeważającej mierze bottlingi znamionujące wysoki poziom nie były w ogóle (względnie: już) dostępne. I nie mamy tu na myśli wypustów sprzed roku czy dwóch, ale również te zupełnie niedawne, czy wręcz zupełnie nowe!
Opisana sytuacja oczywiście nie sprowadza się wyłącznie do przypadku tego konkretnie festiwalu (CWF), czy nawet do festiwali w ogóle, ale do generalnej sytuacji na rynku. Whisky z beczek uznawanych za najlepsze, względnie najbardziej obiecujące, wyprzedawana jest praktycznie w chwili premiery. Lub nawet wcześniej. Toteż na imprezach i targach pozostaje nam cieszyć się, jeżeli uda się chociaż "liznąć" czegoś takiego z otwartych butelek...
P jak „po 2cl”
Kolejna dość rewolucyjna zmiana, tym razem na gorsze. Zapomnijcie o dramach lanych „na oko” w tzw. ilościach sowitych. Obecnie (niemal) nigdzie nie spotkaliśmy się z tym niegdysiejszym, powszechnym przejawem bezinteresownej hojności. Cóż, trudno mieć to komukolwiek za złe... Ale przecież odrobina fantazji jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła, prawda? ;) Pocieszające jest oczywiście "M jak mamy jeszcze coś takiego", będące niejako sukcesorem zarzuconego obyczaju.
R jak roboty drogowe
Uwaga typowo logistyczna, skierowana do wybierających się do Berlina samochodem z kierunków północno-wschodnich. Kapitalny remont połowy autostrady oznacza nieuniknione wydłużenie się podróży, w skrajnych przypadkach o dobrych kilka godzin. Z tej przyczyny BOW nie zdążyło odwiedzić w tym roku festiwalu Whisky Herbst, czego żałujemy... Wracamy tam za rok. A w każdym razie - po zakończeniu remontu drogi ;)
S jak standaryzacja
Proces, który rozpoczął się parę lat temu, a obecnie przybiera na sile. Szkockie whisky słodowe w postaci single cask stopniowo zatracają swoją tożsamość i odrębność - w rozumieniu charakterystyki ich profili smakowych. Być może częściowo da się to zjawisko wytłumaczyć faktem, że coraz więcej edycji pochodzi z mocno nijakich, „blendowych” destylarni, które nigdy nie odznaczały się daleko posuniętą swoistością. Tym niemniej, tak przez nas poszukiwana (i ceniona) różnorodność wrażeń coraz bardziej się zawęża – zwłaszcza w przypadku whisky butelkowanych w wieku >20yo.
Nie jest, owszem, wykluczone, że wraz z upływem kolejnych lat takie różnice się nasilą (bądź po prostu pojawią), ale niestety, póki co nie, mamy tu zbyt budujących obserwacji. Whisky en masse pochodząca z lat 90-tych, dziś butelkowana, w większości wydaje się po prostu bezpłciowa, wtórna i „generyczna”. Już nawet młodociane, nastoletnie edycje z pierwszej dekady XXI wieku oferują więcej polotu, a już na pewno charakteru. Interpolując sytuację na destylaty z lat 70-tych, butelkowane lat temu dwadzieścia i więcej, naprawdę można mieć podstawy do niepokoju. Nawet biorąc pod uwagę oczywiste różnice pod kątem szerokości oferty, realiów rynkowych, etc.
T jak terminale
Tym razem piszemy o zjawisku, na które długo i z utęsknieniem czekaliśmy! W roku bieżącym (nareszcie) nie natknęliśmy się na ani jedno stoisko, na którym nie można by było płacić za zakupy kartą. Brawo, brawo, brawo. Oczywiście nie ma też mowy o żadnych kuponach, żetonach, książeczkach festiwalowych i tym podobnych upierdliwościach (które, mamy wrażenie, niektórym w Polsce zdają się już wydawać czymś zupełnie naturalnym i oczywistym). Gotówka – i żadnych pytań!
U jak „unikalne Glentauchersy”
Pora wymienić destylarnie, które aktualnie królują w cennikach niezależnych dystrybutorów i nadają ton całej selekcji IB: Ardmore, Craigellachie, Glenallachie, Glen Moray, Tomatin, Glentauchers, Highland Park (znana dziś głównie pod nazwą „Orkney Distillery”, ha!), czy równie masowo występujące w wielu konfiguracjach roczników i beczek Benrinnes, Tormore, Aultmore, wreszcie - Caol Ila. Jak też, oczywiście, rozmaite „ajrisze”, wszystkie najczęściej poniżej lat dziesięciu. Przewala się tego na rynku zatrzęsienie, stanowiąc namacalny dowód na to, które destylarnie prowadzą najmniej restrykcyjną politykę sprzedaży beczek ;)
Z kolei niedawne tuzy tzw. nowej fali, jak Glenrothes czy Tobermory, nie mówiąc o Springbanku i Bowmorze - zwłaszcza ich edycje destylowane w latach 90-tych - awansowały już do bottlerskiej ekstraligi, uchodząc aktualnie za „coś specjalnego dla wtajemniczonych”. Zarazem również cenowo muszą przy tym sprostać swojej, jakże nobliwej, legendzie ;)
V jak Vega
A oto przyczynek do rozważań, co tak naprawdę miewa kluczowy wpływ na skokowe wzrosty cen niektórych edycji whisky... Otóż, mieliśmy możliwość degustacji 41-letniego, stosunkowo świeżego wypustu. „Vega” się zwącego i pochodzącego od niezależnego, mocno aktywnego ostatnimi czasy bottlera North Star Spirits. Owa „Vega” jest, mówiąc skrótowo, bo i rozwodzić się nie ma nad czym, szkockim blended maltem z istotnym wpływem beczki po sherry. Whisky w odbiorze dość przyjemną, o bogatym nosie i... cóż, ewidentnie niedomagającym smaku. Taki ot, współczesny standard, mający uchodzić za rarytas, a do pewnego stopnia w istocie nim będący (niestety). Wystawca przyjaźnie poinformował nas, że gotowy jest sprzedać butelkę „Vegi” (ostatnią, ma się rozumieć) w promocyjnej cenie wynoszącej 250,00 EUR. Oczywiście nietrudno było zweryfikować, że nie dawniej, jak przysłowiowe wczoraj, kosztowała ona poniżej 200,00 EUR (w tzw. ogólnodostępnym obrocie sklepowym). Wyjaśnienie tego faktu przyszło szybko – usłyszeliśmy, że whisky została właśnie oceniona na 92 pkt. przez pewnego Znaczącego Krytyka Branżowego, a w/w nota miała zostać opublikowana dopiero jutro!
Co też nastąpiło - polecamy sprawdzić aktualne ceny (i dostępność) tej wybitnej edycji...
W jak „whisky na dziewięć!”
I już prawie na sam koniec, przytaczamy zabawne wydarzenie o dość szczególnej, jak na rynek niemiecki, naturze. Przez moment przypomniały się nam podobne przygody w Polsce.
Na jednym ze stoisk, obsługiwanym przez młodego i na pierwszy rzut oka pełnego neofickiego entuzjazmu człowieka, postanowiliśmy zdać się całkowicie na jego wybór, pytając, czy miałby do polecenia jakąś whisky „naprawdę spektakularną”? Oczywiście miał, oczywiście polecił. Caol Ila z lat 90-tych, bottler niech pozostanie tajemnicą (bo to akurat najmniej istotne). Po zakupieniu raczej nietaniego drama, oddaliśmy się kontemplacji. I choć nie była to najgorsza whisky tego dnia, to w istocie swym brakiem wywoływania jakichkolwiek (!) ciekawych doznań, całkowitą sztampowością, mogłaby śmiało walczyć o czołowe w tym względzie lokaty... Whisky z gatunku tych, o których nie pamięta się po kwadransie. Pytamy więc owego młodego człowieka, na ile ocenia tę „spektakularną” Caol Ilę?... „Dziewięć punktów!” – odpowiada ów z pełnym przekonaniem. Zapada dość krępująca cisza. Po pewnej chwili, widząc nasze totalnie zbaraniałe miny, młody trochę złagadza wersję: „no, nie biorąc pod uwagę relacji ceny do jakości, to na 7,4 (!) punktu”. Pytamy więc, na ile ocenia, dajmy na to, Caol Ile z rocznika 1984? Spogląda wówczas na nas jak na kosmitów: „ale rozmawiamy o whisky, czy o jednorożcach?"
Morał ze specjalną dedykacją dla fanów „średnich ocen” z portalu Whiskybase ;)
Z jak zmierzch epoki staroci
I tak doszliśmy do ostatniego, niezbyt optymistycznego akapitu niniejszej relacji. Wspomniany casus „Caol Ili na dziewięć punktów” dobitnie potwierdził jeszcze jeden, mocno doskwierający, festiwalowy brak. Otóż, drastycznie spadła liczba oferowanych na stoiskach staroci, owych „rarities”, whisky faktycznie archiwalnych i nierzadko naprawdę wybitnych. Liczba dostępnych bottlingów destylatów z lat 60-tych, a nawet 70-tych, wynosiła może jakieś 20-25% stanu sprzed zaledwie kilku lat (2015). Ich miejsce zajęły właśnie takie „wybitne” Caol Ile, rozmaite Vegi i dostojne, 40-letnie blendy, powstałe przy udziale wątpliwych jakościowo beczek (wystarczy przyjrzeć się bliżej końcowej mocy).
Nie oznacza to jeszcze dramatu, niedosytu specjalnego nie było, ciągle można wypatrzyć kilkanaście pozycji godnych bezwzględnej uwagi, a jednak... obraz, a co najważniejsze trend, wygląda niepokojąco. Rynek wtórny szaleje, wiemy o tym wszyscy, tym niemniej nie wydaje się, by przynajmniej niektóre starocie, mądrze selekcjonowane, miałyby się okazać niedostępne cenowo dla szeregowego, festiwalowego gościa.
Na razie roboczo przyjmujemy, że zostały one przesunięte na czerwcowe, bardziej ekskluzywne targi Whisky Finest Deluxe – pewnie przyjdzie pora się o tym osobiście przekonać.
PWJ
Alfabet CWF 2018 (cz. 2)
Zapraszamy na drugą część naszego subiektywnego przeglądu najciekawszych incydentów, związanych z tegoroczną edycją festiwalu Kopenicker Whiskyfest. Jeżeli podoba Wam się (albo nie podoba) taka forma relacji, podzielcie się swoimi uwagami na Forum Dyskusyjnym!
M jak „mamy jeszcze coś takiego...”
To bardzo miły zwyczaj i niejako wartość dodana, stająca się powoli tradycją festiwalu CWF. Sprzedawcy bardzo chętnie sięgają po butelki, które z ich punktu widzenia wydają się interesujące (no dobrze: warte promocji), całkiem nieodpłatnie częstując nimi odwiedzających. Co najważniejsze – proceder nie ogranicza się o do światka blogerów, branżowych lizusów i towarzystwa wzajemnej adoracji, lecz regularnie spotyka osoby całkowicie przypadkowe i właściwie anonimowe. Nawet nam udało się w ten sposób spróbować kilku...nastu ;) starych i niekiedy całkiem niezłych dramów, na które w innym przypadku prawdopodobnie nie zwrócilibyśmy najmniejszej uwagi. Krytyczne zaś opinie, kierowane wobec takich „wrzutek”, nie tylko nie zniechęcają, ale wręcz inspirują owych wystawców do podjęcia wyzwania i sięgania po kolejne propozycje (sprawdzone empirycznie!).
N jak Nowa Zelandia
Najniezwyklejsze odkrycie na polu aromatycznym: whisky Willowbank z Nowej Zelandii (bottlera That Boutique Whisky Company), zdecydowanie wybijająca się pod tym względem spośród wszystkich whisky degustowanych w trakcie festiwalu. Niemal stuprocenotwa imitacja stylu japońskiej Hanyu, pochodzącej z beczek po sherry. Klej epoksydowy, czereśnie i lotos! W samym smaku jednak – totalna, przerażająca degrengolada... Podręcznikowy materiał do licznych rozważań na temat przewrotnej natury whisky, whiskopodobnych produktów nie-szkockich i braku równowagi w przyrodzie.
O jak „ostatnia butelka na sprzedaż”
Problem jest oczywiście znacznie szerszy, dotyczy ogólnej ilości pełnych butelek whisky, które można kupić „od ręki” na festiwalowych stoiskach. Co bywa przecież wcale popularnym celem wypraw na targi i festiwale, czyż nie?
Poza paroma chlubnymi wyjątkami (od których właśnie pochodzi wspomniany wyżej cytat) w przeważającej mierze bottlingi znamionujące wysoki poziom nie były w ogóle (względnie: już) dostępne. I nie mamy tu na myśli wypustów sprzed roku czy dwóch, ale również te zupełnie niedawne, czy wręcz zupełnie nowe!
Opisana sytuacja oczywiście nie sprowadza się wyłącznie do przypadku tego konkretnie festiwalu (CWF), czy nawet do festiwali w ogóle, ale do generalnej sytuacji na rynku. Whisky z beczek uznawanych za najlepsze, względnie najbardziej obiecujące, wyprzedawana jest praktycznie w chwili premiery. Lub nawet wcześniej. Toteż na imprezach i targach pozostaje nam cieszyć się, jeżeli uda się chociaż "liznąć" czegoś takiego z otwartych butelek...
P jak „po 2cl”
Kolejna dość rewolucyjna zmiana, tym razem na gorsze. Zapomnijcie o dramach lanych „na oko” w tzw. ilościach sowitych. Obecnie (niemal) nigdzie nie spotkaliśmy się z tym niegdysiejszym, powszechnym przejawem bezinteresownej hojności. Cóż, trudno mieć to komukolwiek za złe... Ale przecież odrobina fantazji jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła, prawda? ;) Pocieszające jest oczywiście "M jak mamy jeszcze coś takiego", będące niejako sukcesorem zarzuconego obyczaju.
R jak roboty drogowe
Uwaga typowo logistyczna, skierowana do wybierających się do Berlina samochodem z kierunków północno-wschodnich. Kapitalny remont połowy autostrady oznacza nieuniknione wydłużenie się podróży, w skrajnych przypadkach o dobrych kilka godzin. Z tej przyczyny BOW nie zdążyło odwiedzić w tym roku festiwalu Whisky Herbst, czego żałujemy... Wracamy tam za rok. A w każdym razie - po zakończeniu remontu drogi ;)
S jak standaryzacja
Proces, który rozpoczął się parę lat temu, a obecnie przybiera na sile. Szkockie whisky słodowe w postaci single cask stopniowo zatracają swoją tożsamość i odrębność - w rozumieniu charakterystyki ich profili smakowych. Być może częściowo da się to zjawisko wytłumaczyć faktem, że coraz więcej edycji pochodzi z mocno nijakich, „blendowych” destylarni, które nigdy nie odznaczały się daleko posuniętą swoistością. Tym niemniej, tak przez nas poszukiwana (i ceniona) różnorodność wrażeń coraz bardziej się zawęża – zwłaszcza w przypadku whisky butelkowanych w wieku >20yo.
Nie jest, owszem, wykluczone, że wraz z upływem kolejnych lat takie różnice się nasilą (bądź po prostu pojawią), ale niestety, póki co nie, mamy tu zbyt budujących obserwacji. Whisky en masse pochodząca z lat 90-tych, dziś butelkowana, w większości wydaje się po prostu bezpłciowa, wtórna i „generyczna”. Już nawet młodociane, nastoletnie edycje z pierwszej dekady XXI wieku oferują więcej polotu, a już na pewno charakteru. Interpolując sytuację na destylaty z lat 70-tych, butelkowane lat temu dwadzieścia i więcej, naprawdę można mieć podstawy do niepokoju. Nawet biorąc pod uwagę oczywiste różnice pod kątem szerokości oferty, realiów rynkowych, etc.
T jak terminale
Tym razem piszemy o zjawisku, na które długo i z utęsknieniem czekaliśmy! W roku bieżącym (nareszcie) nie natknęliśmy się na ani jedno stoisko, na którym nie można by było płacić za zakupy kartą. Brawo, brawo, brawo. Oczywiście nie ma też mowy o żadnych kuponach, żetonach, książeczkach festiwalowych i tym podobnych upierdliwościach (które, mamy wrażenie, niektórym w Polsce zdają się już wydawać czymś zupełnie naturalnym i oczywistym). Gotówka – i żadnych pytań!
U jak „unikalne Glentauchersy”
Pora wymienić destylarnie, które aktualnie królują w cennikach niezależnych dystrybutorów i nadają ton całej selekcji IB: Ardmore, Craigellachie, Glenallachie, Glen Moray, Tomatin, Glentauchers, Highland Park (znana dziś głównie pod nazwą „Orkney Distillery”, ha!), czy równie masowo występujące w wielu konfiguracjach roczników i beczek Benrinnes, Tormore, Aultmore, wreszcie - Caol Ila. Jak też, oczywiście, rozmaite „ajrisze”, wszystkie najczęściej poniżej lat dziesięciu. Przewala się tego na rynku zatrzęsienie, stanowiąc namacalny dowód na to, które destylarnie prowadzą najmniej restrykcyjną politykę sprzedaży beczek ;)
Z kolei niedawne tuzy tzw. nowej fali, jak Glenrothes czy Tobermory, nie mówiąc o Springbanku i Bowmorze - zwłaszcza ich edycje destylowane w latach 90-tych - awansowały już do bottlerskiej ekstraligi, uchodząc aktualnie za „coś specjalnego dla wtajemniczonych”. Zarazem również cenowo muszą przy tym sprostać swojej, jakże nobliwej, legendzie ;)
V jak Vega
A oto przyczynek do rozważań, co tak naprawdę miewa kluczowy wpływ na skokowe wzrosty cen niektórych edycji whisky... Otóż, mieliśmy możliwość degustacji 41-letniego, stosunkowo świeżego wypustu. „Vega” się zwącego i pochodzącego od niezależnego, mocno aktywnego ostatnimi czasy bottlera North Star Spirits. Owa „Vega” jest, mówiąc skrótowo, bo i rozwodzić się nie ma nad czym, szkockim blended maltem z istotnym wpływem beczki po sherry. Whisky w odbiorze dość przyjemną, o bogatym nosie i... cóż, ewidentnie niedomagającym smaku. Taki ot, współczesny standard, mający uchodzić za rarytas, a do pewnego stopnia w istocie nim będący (niestety). Wystawca przyjaźnie poinformował nas, że gotowy jest sprzedać butelkę „Vegi” (ostatnią, ma się rozumieć) w promocyjnej cenie wynoszącej 250,00 EUR. Oczywiście nietrudno było zweryfikować, że nie dawniej, jak przysłowiowe wczoraj, kosztowała ona poniżej 200,00 EUR (w tzw. ogólnodostępnym obrocie sklepowym). Wyjaśnienie tego faktu przyszło szybko – usłyszeliśmy, że whisky została właśnie oceniona na 92 pkt. przez pewnego Znaczącego Krytyka Branżowego, a w/w nota miała zostać opublikowana dopiero jutro!
Co też nastąpiło - polecamy sprawdzić aktualne ceny (i dostępność) tej wybitnej edycji...
W jak „whisky na dziewięć!”
I już prawie na sam koniec, przytaczamy zabawne wydarzenie o dość szczególnej, jak na rynek niemiecki, naturze. Przez moment przypomniały się nam podobne przygody w Polsce.
Na jednym ze stoisk, obsługiwanym przez młodego i na pierwszy rzut oka pełnego neofickiego entuzjazmu człowieka, postanowiliśmy zdać się całkowicie na jego wybór, pytając, czy miałby do polecenia jakąś whisky „naprawdę spektakularną”? Oczywiście miał, oczywiście polecił. Caol Ila z lat 90-tych, bottler niech pozostanie tajemnicą (bo to akurat najmniej istotne). Po zakupieniu raczej nietaniego drama, oddaliśmy się kontemplacji. I choć nie była to najgorsza whisky tego dnia, to w istocie swym brakiem wywoływania jakichkolwiek (!) ciekawych doznań, całkowitą sztampowością, mogłaby śmiało walczyć o czołowe w tym względzie lokaty... Whisky z gatunku tych, o których nie pamięta się po kwadransie. Pytamy więc owego młodego człowieka, na ile ocenia tę „spektakularną” Caol Ilę?... „Dziewięć punktów!” – odpowiada ów z pełnym przekonaniem. Zapada dość krępująca cisza. Po pewnej chwili, widząc nasze totalnie zbaraniałe miny, młody trochę złagadza wersję: „no, nie biorąc pod uwagę relacji ceny do jakości, to na 7,4 (!) punktu”. Pytamy więc, na ile ocenia, dajmy na to, Caol Ile z rocznika 1984? Spogląda wówczas na nas jak na kosmitów: „ale rozmawiamy o whisky, czy o jednorożcach?"
Morał ze specjalną dedykacją dla fanów „średnich ocen” z portalu Whiskybase ;)
Z jak zmierzch epoki staroci
I tak doszliśmy do ostatniego, niezbyt optymistycznego akapitu niniejszej relacji. Wspomniany casus „Caol Ili na dziewięć punktów” dobitnie potwierdził jeszcze jeden, mocno doskwierający, festiwalowy brak. Otóż, drastycznie spadła liczba oferowanych na stoiskach staroci, owych „rarities”, whisky faktycznie archiwalnych i nierzadko naprawdę wybitnych. Liczba dostępnych bottlingów destylatów z lat 60-tych, a nawet 70-tych, wynosiła może jakieś 20-25% stanu sprzed zaledwie kilku lat (2015). Ich miejsce zajęły właśnie takie „wybitne” Caol Ile, rozmaite Vegi i dostojne, 40-letnie blendy, powstałe przy udziale wątpliwych jakościowo beczek (wystarczy przyjrzeć się bliżej końcowej mocy).
Nie oznacza to jeszcze dramatu, niedosytu specjalnego nie było, ciągle można wypatrzyć kilkanaście pozycji godnych bezwzględnej uwagi, a jednak... obraz, a co najważniejsze trend, wygląda niepokojąco. Rynek wtórny szaleje, wiemy o tym wszyscy, tym niemniej nie wydaje się, by przynajmniej niektóre starocie, mądrze selekcjonowane, miałyby się okazać niedostępne cenowo dla szeregowego, festiwalowego gościa.
Na razie roboczo przyjmujemy, że zostały one przesunięte na czerwcowe, bardziej ekskluzywne targi Whisky Finest Deluxe – pewnie przyjdzie pora się o tym osobiście przekonać.
PWJ
R E K L A M A