UWAGA! Obecna zawartość serwisu jest testowa - strona jest w trakcie tworzenia.
26.04.2024 piątek 08:21 
2014.05.09

Jaka jest najlepsza whisky, jaką w życiu piłeś?

...czyli Black Bowmore w ciemno i co z tego wynika.

Każdy z nas chyba słyszał kierowane pod swoim adresem pytanie o najlepszą whisky świata, najlepszą whisky, jaką w życiu pił, najlepszą whisky na prezent dla wujka-który-się-na-whisky-zna, najlepszą whisky, najlepszą, naj… Zwykle nie ma problemu z odpowiedzią na pytanie o najstarszą, najdroższą, najbardziej limitowaną, ale co powiedzieć na pytanie o najlepszą? Która będzie najlepsza? Pod jakim względem najlepsza? Dla kogo najlepsza? Do czego najlepsza? W jakich okolicznościach najlepsza?

Podczas rodzinnego zjazdu, odbywającego się w czasie ostatniego długiego weekendu, i ja – zupełnie znienacka – zaatakowany zostałem takim pytaniem. W pierwszym odruchu pomyślałem, Ardbeg Provenance 1976. Już nabrałem powietrza, by zachwycić wszystkich zebranych opowieścią o samej whisky, jak i okolicznościach jej degustacji, wyjść na absolutnego konesera, światowej klasy znawcę, a przy tym ponieść kaganek oświaty, wyjaśnić na czym polega jej wielkość, czym malty różnią się od blendów (na stole stała m.in. butelka czerwonego jasia), i w ogóle o co w whisky chodzi. I tak, dość szybko słuchaczy podzieliłbym na piewców swojej wielkości z jednej strony, i na znudzonych marudzeniem o rudej wódzie na myszach – z drugiej. Ale własne ego wyniósłbym ponad wyżyny.

Natychmiast jednak w pamięci odżyły inne wspaniałe doznania smakowe – i nie tylko. Może jednak 50-letnia Glenfarclas od Adelphi, może owa pamiętna Bunnahabhain 1975 od Murray McDavid, pierwsza edycja Ardbeg 1976 Committee Bottling, Cadenhead’s Islay Malt 9yo, Laphroaig 10yo OB, a może Glen Moray 10yo Chardonnay Cask?



Już widzę jak unoszą się brwi czytających te słowa na co najmniej dwie ostatnie kandydatki. Jak najbardziej niesłusznie. Wiele powiedziano – i napisano – na temat tego, jaki wpływ na naszą subiektywną ocenę whisky mają okoliczności jej degustacji. Nie mniej na temat roli, jaką w odbiorze whisky (i nie tylko) odgrywają oczekiwania wobec zawartości kieliszka. Zarówno te, wywołane informacjami bijącymi z etykiety (wiek, rocznik, liczba butelek w edycji, rodzaj beczki, wszelkie „excellent”, „rare”, czy „old”, a nawet „auld”), jak i te wynikające z szeroko rozumianej opinii na temat danej destylarni, regionu, czy konkretnej edycji.

Siedziałem kiedyś na miękkich wrzosach, na krawędzi stumetrowego klifu na Dunnet Head, z którego radośnie dyndały mi nogi, nisko w dole fale Atlantyku rozbijały się o skały, wokół fruwały rybitwy, alki i fulmary, nad horyzontem, nad Orkadami zachodziło czerwono słońce, ja byłem piętnaście lat młodszy, a Glen Moray 10yo Chardonnay Cask była akurat w promocji w supermarkecie w Ullapool, przez które przejeżdżałem trzy dni wcześniej. Nigdy przedtem, ani nigdy później nie piłem tej whisky, więc zapamiętana w ten właśnie sposób ma ogromne szanse na miano najlepszej whisky świata.

Cynk o Cadenhead's Islay Malt 9yo podrzuciła mi Fiona, niegdysiejsza właścicielka The Dufftown Whiskyshop. Od niej – a była wtedy moją absolutną wyrocznią – dowiedziałem się, że za niewielkie pieniądze do kupienia jest fantastyczna whisky, będąca mieszanką bardzo starej, ponad 30-letniej Ardbeg, której wskutek przeleżakowania poziom alkoholu spadł poniżej wymaganych prawem 40%, w związku z czym trzeba było ją reanimować dodatkiem wyraźnie młodszej Caol Ila i Bunnahabhain. No i powstało coś niebywałego. A że Cadenhead każe sobie płacić według klucza wiekowego z etykiety, ta dziewięciolatka wystawiona została za grosze. I rzeczywiście nie zawiodła. Mocna pretendentka do mojego osobistego podium.

Można by tak snuć wspomnienia związane z setkami innych whisky, analizować przyczyny – pozaorganoleptyczne – dla których ta czy inna zapadła mi w pamięć. Nie przypadkiem wymieniłem te, które wymieniłem. Zarówno potencjalnie, obiektywnie wielkie, powszechnie uznane, jak i takie, które pozornie wydawać się mogą zupełnie pospolite. Co się jednak stanie, gdy whisky okrzyczaną największą, ocenioną najwyżej przez wszystkich guru – whisky absolutną – odrzemy z wszelkich dodatków emocjonalnych i pozostawimy czystą whisky w kieliszku? Bez etykiet, określenia wieku, oceny znawców, skojarzeń i sugestii. Nawet bez nazwy destylarni. Wiem, wiem, Ameryki nie odkrywam, od dawna wielu z nas, w tym czy innym gronie, od czasu do czasu zarzuca sobie „blajnda”, i dużo zabawy przy tym jest. A i zaskoczenia, gdy już ujawniona zostanie tożsamość degustowanej whisky.

Nasi koledzy zza oceanu, stowarzyszeni w LA Whiskey Society przygotowali dla członków swojego klubu wyzwanie absolutne, najokrutniejszy blind tasting, jaki sobie można wyobrazić. Otóż, pośród kilku różnych whisky przygotowanych do degustacji i oceny umieścili Black Bowmore 1964, edycja pierwsza. Ni mniej, ni więcej. Żeby nie wzbudzić podejrzeń, składka na tę degustację nie odbiegała od normalnej, zwyczajowej stawki. Swoją drogą, nie wiem kto im imprezę sponsorował ani co zrobić, by go ściągnąć do nas. Legendarna Black Bowmore degustowana była jako druga whisky wieczoru, tuż po łagodnej i raczej nieinwazyjnej 28-letniej Macallan Douglas Laing’s Premier Barrel, tak więc podniebienia nie były jeszcze jakoś specjalnie zużyte tego wieczoru, przygotowane na wszystko, co dobre. Albo i najlepsze. I co się stało? Nic. Dało się słyszeć opinie, że całkiem niezła, gdzieniegdzie nawet, że świetna, ale jakoś nikt nie zawył z rozkoszy, nikt nie padł na kolana, nikt nie kazał sobie włączyć „Schodów do nieba”. Owszem, oceny były wysokie, klasę whisky doceniono, ale na siedmiu degustujących tylko dwóch wystawiło ocenę najwyższą (A).

Niejeden wytrawny koneser zaglądający regularnie na bow.pl powie, że ci Amerykanie po prostu nie wiedzą co dobre, nie mają pojęcia o whisky, podniebienia mają przetrawione coca-colą i hamburgerami, nic więc dziwnego, że na czymś tak wybitnym nie poznali się za grosz. Ktoś inny powie, że są tak zepsuci tym swoim kalifornijskim dobrobytem, tak przyzwyczajeni do luksusu, że nie potrafią już cieszyć się życiem. Ktoś inny, że zmarnowali całkiem przyzwoitą butelkę, której zawartość dałaby wszystkim uczestnikom więcej radości, gdyby wiedzieli co piją. Być może.

Ja jednak, w świetle ich doświadczeń, wracam do pytania z owego weekendowego spotkania w gronie rodzinnym. Czy na pewno Ardbeg Provenance 1976 jest najlepszą whisky, jaką w życiu piłem? Czy gdyby nie fakt, że miałem owego wieczoru za sobą spacer po magazynie Ardbeg, w organizmie co najmniej kilka dobrych whisky, w tym kilka degustowanych prosto z beczki, gdyby nie fakt, że tę konkretną nalał mi do kieliszka osobiście Stuart Thomson, ówczesny menedżer Ardbeg, przy wieczornym grillu w rodzinnej atmosferze w ogrodzie Thomsonów, gdyby nad naszymi głowami nie wznosiły się pagody Ardbeg, ich kształt rysujący się wyraźnie na tle czerwono-pomarańczowego zachodu słońca, gdyby zza oddalonego o kilka metrów klifu nie było słychać fal Atlantyku rozbijających się o skały, a cała degustacja nie została poprzedzona rzuconym od niechcenia zapewnieniem gospodarza „Ach, to teraz naleję wam najlepszej whisky świata” – czy na pewno oceniałbym ją tak wysoko? Nie wiem. Być może tak, być może nie. Wiem jednak na pewno, że gdy na przykład jakieś Wealth Solutions będzie mi wciskać, że wieczorem 13 maja muszę wziąć udział w wirtualnej fecie na cześć jakiejś tam 66-latki z którejś z destylarni w Speyside, a niejaki Charles MacLean będzie mnie przekonywał, że muszę wtedy być przy komputerze, bo przecież jedna ze 160 butelek może być moja, a whisky w niej zamknięta ma taką głębię i jest tak złożona, a jednocześnie nienadgryziona zbyt długotrwałym leżakowaniem, że ze wszech miar warta mojego czasu i uwagi – ziewnę, przeciągnę się, kliknę na prognozę pogody. Jeśli na dworze będzie ładnie, zrobię sobie tego dnia wieczorny spacer. Bardziej na zdrowie mi wyjdzie.

P.S. Relacja z kalifornijskiej degustacji m.in. Black Bowmore, jak i notki degustacyjne wszystkich obecnych na i przy stole, do znalezienia na http://www.lawhiskeysociety.com/pages/Black-Bowmore-Blind-Tasting

P.P.S. Pamiętaj, by zawsze mieć się na baczności, gdy kumpel polewa bez nadzoru – w kieliszku może być czeski Printers, a może być Black Bowmore.

[R.M.]

R E K L A M A