UWAGA! Obecna zawartość serwisu jest testowa - strona jest w trakcie tworzenia.
28.03.2024 czwartek 18:04 
2015.03.13

Jeśli nie możesz zmienić kraju, zmień temat

Dobrze jest od czasu do czasu błysnąć jakimś cytatem z literatury (nawet jeśli trochę go sparafrazujemy). Od razu człowiek wychodzi na obytego, światowego erudytę. Z kimś takim warto pogadać, spędzić czas, napić się whisky. Lubię cytować, bo dobrze mi to robi. Lubię pamiętać co ludzie do mnie powiedzieli, żeby w odpowiednim momencie powołać się na ich słowa. Im robi to czasem dobrze, a czasem mniej.

W moich peregrynacjach po Szkocji rozmawiałem z wieloma ludźmi. Wielkimi, mniej wielkimi i takimi sobie. Jednak niezależnie od ich formatu, dość dobrze pamiętam co mi powiedzieli. Szczególnie jeśli były to wypowiedzi w ten czy inny sposób znaczące.

Dawno temu, gdzieś na początku obecnego stulecia, w samym sercu Speyside, raczyłem się wieczorkiem wyśmienitą 18-letnią Macallan Gran Reserva w towarzystwie kogoś, kto w świecie szkockiej whisky znaczył niemało, a i do podniesienia poziomu wiedzy na temat królowej trunków w Polsce przyczynił się walnie. Co najmniej tak. Ja dopiero co miałem za sobą wizytę w destylarni Macallan, w uszach ciągle jeszcze brzmiały mi słowa tamtejszego przewodnika – Rolls Royce świata whisky, filary mądrości, beczki po sherry, niespieszne dojrzewanie, takie tam. Zachwycałem się ową osiemnastolatką gdy usłyszałem prorocze i często przytaczane przeze mnie słowa – delektuj się, delektuj; za dziesięć lat nie będziesz chciał pić tego, co oni tam teraz pędzą.

Minęło piętnaście lat. Zewsząd – poza kołami zbliżonymi do czerpiących z tego zyski – słyszymy narzekania na szkocką łiskową równię pochyłą. A to, że podstawki już teraz nie takie, jak kiedyś. A to, że ceny już dawno przeszły ludzkie pojęcie. A to, że wszędzie panoszą się wątpliwej jakości NASy. I nijak odmówić racji marudzącym. Z faktami się nie dyskutuje. Niespotykana dotąd popularność, jak i dostępność whisky szkockiej – teraz nie trzeba szukać specjalistycznego sklepu w realu, po czym podjąć trud wyprawy doń; wystarczy poklikać i zamówić – spowodowały wzrost podaży. A ten był do osiągnięcia tylko i wyłącznie poprzez wzrost produkcji, bezwzględną wojnę wydaną osławionej bezkompromisowości, z której niegdyś słynął szkocki przemysł gorzelniany, piętrowe magazyny z blachy falistej do dojrzewania, braki na rynku akcesoriów ogrodowych ze zużytych beczek po whisky (teraz każdą klepkę ogląda się pięć razy, zanim się ją wyrzuci, po czym używa się jej do zbudowania nowej beczki), mniejsze beczki, by powierzchnia styku z drewnem była większa i dojrzewanie trwało krócej (ach, jak świetnie smakują te kłoterkaski!), butelkowanie coraz to słabszych jakościowo whisky jako single malts, i tak dalej.

Szkocki przemysł gorzelniczy przez długie lata starał się balansować pomiędzy chęcią coraz łatwiejszego zysku, a przywiązaniem do tradycji i zwyczajną uczciwością wobec rzesz entuzjastów dobrej whisky słodowej. Były marki, jak Glenfiddich, które zastępowały swoje podstawowe edycje bez określenia wieku (NAS) rozsądnymi nastolatkami. Były takie, jak Caol Ila, które trudno dostępną, jedyną wersję oficjalną 15yo Flora & Fauna, zastępowały całą serią nowych, w tym cask strength. Bywało, że nawet jeśli pojawiła się wersja NAS, to była ona jedynie uzupełnieniem oferty, stanowiła wartość dodaną do oferty destylarni. Wystarczy przypomnieć sobie pierwsze, rewelacyjne partie Aberlour a’bunadh. Wygląda jednak na to, że na naszych oczach pada ostatni bastion, rozpoczyna się wielka rejterada od tych dobrych tradycji. Producenci prześcigają się w wymyślaniu kolejnych dętych nazw dla swoich NASów, które masowo zastępują stare, solidne wersje z określeniem wieku. Cuda, jakie ma nam do zaoferowania Glenmorangie, nazywają się wdzięcznie. Smakują tragicznie. W Macallan całą parę puszczono w mydlenie oczu – super-nowoczesne Visitor Centre, nagminne odwoływanie się do legendy marki, coraz bardziej „limitowane” i „ekskluzywne” edycje, nie mające kompletnie nic wspólnego ze starą, dobrą szkołą tej marki. Groteskowo wyglądające opakowania nowych NASów z Highland Park, na etykietach której skandynawscy bogowie i herosi rozkoszują się drugim życiem. Na rozkosze naszego podniebienia już nie starczyło siły.

Opisane wyżej zjawisko wydaje się być nieuchronne, jeśli wziąć pod uwagę warunki, w jakich obecnie odbywa się produkcja whisky. Destylarnie pracują na maksymalnych obrotach, niemal wszystko leją do beczek z przeznaczeniem na single malt. Dobrych beczek już dawno nie ma na rynku, więc każda beczka jest dobra. Powierzchnia w starych, niskich, kamiennych magazynach już dawno się skończyła – trzeba budować nowe. Jak najszybciej, jak najtaniej. W wielu miejscach krajobraz Szkocji zaśmieciły ogromne hangary z blachy falistej. Podobno bywają klimatyzowane, wyposażone w system automatycznego przemieszczania beczek – zbyt długo bezpośrednio pod dachem takiej konstrukcji żadna whisky się nie uchowa. Każdy, kto kiedykolwiek pracował w blaszanych halach nowoczesnych fabryk, wie, o czym mówię. A tu, jak na złość, globalne ocieplenie coraz częściej przynosi do Szkocji wręcz upalne lata. Mówiąc krótko, mamy do czynienia z niedbale pędzoną whisky, leżakującą w kiepskiej jakości beczkach, w co najmniej niesprzyjających warunkach. Tę whisky zwyczajnie trzeba jak najszybciej zabutelkować i sprzedać. Inwestycje muszą się zwrócić. Choćby tylko te koszmarne magazyny same się nie zbudowały. Ale jak tu przyznać się do takiej porażki? Jak napisać na etykiecie haniebne 7 years old? I ryzykować, że konkurencja wyprzeda swoją Glen Dégoûtant na pniu, podczas gdy nasza solidna siedmiolatka kurzem będzie zarastać na półkach? Wszak francuska nazwa, dwa różne akcenty – nie w kij dmuchał!

Czy nam się to podoba, czy nie, NASy zostaną z nami na dobre. Trzeba mieć nadzieję, że przynajmniej niektóre z nich zawierać będą nie tylko whisky opisaną powyżej, ale może nawet pewną ilość przyzwoicie wyprodukowanej, starannie leżakowanej, dobrej whisky. Że ta niedobra posłuży tylko temu, by w efekcie końcowym zawartość naszego kieliszka miała ten nieokiełznany charakterek młodych, agresywnych whisky na tle harmonijnej, dojrzałej doskonałości.

Można się z tym pogodzić, ale nie trzeba. Wspomniana na początku osoba, z którą delektowałem się ową pełnoletnią Macallan, widocznie też czytała Ulissesa. Nie mogła zmienić kraju, więc zmieniła temat. Nie pracuje już w branży. Zajmuje się teraz czymś zupełnie innym.

[R.M.]

zdjęcia: Highland Park, Glenlivet

R E K L A M A