UWAGA! Obecna zawartość serwisu jest testowa - strona jest w trakcie tworzenia.
20.04.2024 sobota 06:42 
2016.03.03

Skrajnie subiektywnie o opisach i ocenach

Raz po raz na naszym forum – choć nie tylko tu – ożywa kwestia opisów i ocen whisky zawartych w naszej bazie, ich obiektywności, aktualności, a przede wszystkim przydatności dla czytającego. Jak to jest, że ta sama whisky opisywana przez dwie osoby, czasem sporego formatu autorytety, opisywana jest i oceniana zupełnie inaczej? Oto garść przemyśleń, doświadczeń i szczypta faktów na ten temat.

Na początku pogodzić się trzeba z brutalną rzeczywistością – w świecie sensoryki wszystko, co zrobimy i powiemy, jest subiektywne i obarczone osobistą perspektywą degustatora. Nie może być jednak inaczej. Trudno wyobrazić sobie kompletnie obiektywny, suchy opis tego, co wchodzi w skład whisky. Już widzę specjalistę od marketingu, który sugeruje, żeby na kontretykiecie whisky napisać, że w smaku da się wyczuć wyraźnie spore ilości oktanu bornylu, nieco mrówczanu izobutylu i odrobinę mleczanu etylu. Przede wszystkim, widzę jak szybko ów traci pracę, nawet jeśli udałoby mu się dokładnie wymienić z imienia wszystkie estry, fenole i inne związku wpływające na smak i aromat whisky. No nie da się. Pomijając fakt, że informacje takie byłyby kompletnie nieczytelne.

Co jeszcze jest faktem niezaprzeczalnym? Ano brak powtarzalności w poszczególnych partiach whisky. Pomijając osobiste preferencje, skojarzenia, sposób opisywania whisky, częściej niż nam się wydaje mamy do czynienia z opisami dwóch różnych produktów, nawet jeśli etykieta zapewni nas, że tak nie jest. Żeby daleko nie szukać, nie tak dawno przeprowadziliśmy degustację porównawczą starych i nowych podstawowych wersji oficjalnych z dziesięciu różnych destylarni. Te stare pochodziły nierzadko jeszcze z ubiegłego stulecia (mowa o dacie butelkowania), te nowe pochodziły z aktualnej oferty, do kupienia nawet w polskich supermarketach. O ile można się spierać czy rzeczywiście te stare były obiektywnie lepsze, smaczniejsze, doszukiwać się prób udowodnienia z góry założonych tez, o tyle wątpliwości nie budził fakt, że były to whisky zdecydowanie różne. Wbrew głoszonym tu i ówdzie zapewnieniom producentów, jakoby poszczególne kolejne partie stanowiły dokładnie odwzorowanie tych poprzednich, a te tych jeszcze starszych, i tak dalej. Nie, whisky zmienia się. I to nie tylko w beczce, ani nawet w butelce. Ona zmienia się zanim tam trafi, ale to temat na osobne rozważania.



Zdarza się, że czytając notki degustacyjne poszczególnych whisky, zachodzimy w głowę – skąd on wiedział jak smakuje zakurzony karton, co to do diaska jest i jak smakuje kandyzowany kumkwat, gdzie żyje i jak pachnie bergamotka, ta lukrecja to ki diabeł? A przede wszystkim, skąd one wszystkie – te akcenty aromatyczne i smakowe – wzięły się w whisky, która wszak powstaje ze słodu, wody i drożdży, a potem leży sobie w dębowej beczce? Każdy, kto zabiera się za opisywanie i ocenę whisky, robił to będzie w oparciu o swoje doświadczenie sensoryczne, i wykorzysta swoje własne skojarzenia. Jak już powiedziano, nikt się nawet słowem nie zająknie na temat oktanu bornylu, jednak jeden opisze swoje wrażenia jako wspomnienie spaceru przez sosnowy las, kto inny skojarzy grzybobranie z dzieciństwa, a koś jeszcze inny opowie o krótkim epizodzie z młodych lat, kiedy to pracował w tartaku. Każdemu dany aromat skojarzy się z czymś innym – i każdy spróbuje go opisać najprecyzyjniej jak potrafi. A jeśli wziąć pod uwagę, że nie istnieje coś takiego jak single-ester malt whisky, że w każdym kieliszku różnego rodzaju substancji aromatycznych znajdzie się dziesiątki, setki, że ujawniać będą się na różnych etapach degustacji, w zależności od zawartości alkoholu, temperatury trunku, ekspozycji na tlen w powietrzu, dodatku wody? Kombinacje skojarzeniowe są wręcz nieograniczone.

Różni opisujący, to również różne doświadczenia sensoryczne. I chodzi nie tylko o skojarzenie danego akcentu z sadem jabłkowym u jednego i z piwnicą pełną skrzynek z jabłkami u drugiego. Sprawy mają się o wiele poważniej. Oto jeden – w zależności od miejsca, gdzie się wychował – od dziecka wcinał świeże ananasy, a drugi po raz pierwszy świeżego ananasa zobaczył już jako dorosły człowiek. Jeden jako dziecko spędzał wakacje u babci na wsi, bawiąc się w strzelanego w malinowym chruśniaku, drugi od dziecka regularnie jeździł nad morze. Ekspozycja na poszczególne aromaty i ich kombinacje, szczególnie właśnie w dzieciństwie, nie pozostaje bez wpływu na to, co przede wszystkim przyjdzie nam do głowy w reakcji na ten czy inny zestaw fenolowo-estrowy. Stąd spore rozbieżności w opisach, a czasami wpisy kompletnie nieczytelne, niezrozumiałe. No bo jaką informację niesie opis „zwały wodorostów na kamienistej plaży” komuś, kto nigdy nie był na kamienistej plaży – na przykład w północnej Szkocji – zawalonej stertami wodorostów wyrzuconych przez morze. Częściowo gnijących, częściowo schnących na słońcu. A w drugą stronę – co zachodnioeuropejskiemu czytelnikowi powie informacja o nutkach ogórków kiszonych, czy wody po takowych? A guajazyl? A uprzęż konserwowana tranem? A Christmas pudding? Im bardziej osobiste skojarzenia, tym bardziej hermetyczny opis. Nawet tradycyjna torfowość może znaczyć kilka różnych rzeczy.

Inną kwestią jest zasób doświadczeń sensorycznych degustującego, jego naturalna otwartość na nowe aromaty i smaki. Ktoś, kto od dziecka trzyma się schabowego, i nawet jak jedzie na wakacje w mniej czy bardziej egzotyczne miejsca, ale zakupy robi w miejscowym Lidlu, a stołuje się w McDonaldzie, czy nawet lokalnej pizzerii, stwarza niebezpieczeństwo tworzenia opisów niepełnych, ułomnych. Wiele akcentów aromatyczno-smakowych przeleci mu nad głową i nawet ich nie zauważy. A jeśli nawet zauważy, to nie będzie potrafił ich nazwać.



Ogromne znaczenie ma również doświadczenie naszego degustatora. Doświadczenie w smakowaniu i analizie whisky właśnie. Nader często spotkać się można z entuzjastycznymi opisami whisky co najwyżej poprawnych, tworzonymi przez ludzi, którym zdaje się, że dwadzieścia różnych single malt, jakie wpisać sobie mogą do CV, to już spore doświadczenie, predestynujące ich do miana konesera. Wszak szwagier spróbował tylko czterech, więc jestem lepszy. Nie bez powodu mówi się o whisky, że to acquired taste. Smak, który się poznaje, odkrywa, układa w pamięci sensorycznej, porządkuje, poddaje rewizji, poznaje na nowo – i tak bez przerwy. Ktoś, kto nie przebrnął – świadomie, w pełni refleksyjnie – przez setki, a nawet tysiące różnych single malt, a próbuje aspirować do miana znawcy, jest co najwyżej hochsztaplerem. I warto sprawdzić czy przypadkiem sam nie sprzedaje tych rewelacyjnych, wybitnych, zachwycających whisky. Albo jego kolega.

Podczas sporządzania opisów degustacyjnych często do głosu dochodzą – choć raczej nie powinny – osobiste preferencje degustatora. Nie ma nic złego w różnorodności – jeden woli potężne torfowe uderzenie, drugi silne wpływy sherry, kto inny harmonię subtelności z dobrych beczek po burbonie. No proszę, już tylko z poprzedniego zdania nietrudno wywnioskować co lubi autor tekstu. No właśnie, nasze preferencje wylezą na wierzch, czy nam się to podoba, czy nie. Choćby tylko w doborze przymiotników, emocjonalnym zabarwieniu sformułowań, czy długości i szczegółowości opisu. Chcąc uchodzić za obiektywnego łiskopisa, należy przynajmniej mieć świadomość tej konkretnej ułomności natury ludzkiej.

Kolosalne znaczenie dla fachowości naszych opisów i ocen będą też miały szeroko pojęte okoliczności degustacji i sposób jej przeprowadzenia. I to od stricte medycznych uwarunkowań, jak choćby stan naszych zatok nosowych, przez samopoczucie i poziom relaksacji, do towarzystwa, w którym degustacja jest przeprowadzana, czy stan otępienia kubków smakowych innymi potrawami, spożywanymi parę chwil przed. Razu pewnego, gdzieś nad Bałtykiem, zdarzyło mi się wrócić na ociekającą wręcz wybitną whisky salę tuż po zlikwidowaniu słusznych rozmiarów turbota gdzieś w miejscowej smażalni. I pytanie z czym mi się kojarzy whisky, którą właśnie mi nalano do kieliszka, jakie nuty w niej odnajduję. Szczerze? Głównie tłuszcz rybi i akcenty frytek na zleżałym nieco oleju. Aż żal pomyśleć do jakiego marnotrawstwa dobrej whisky tam wtedy doszło.

Ważny jest też – i będzie miał kolosalny wpływ na sporządzany opis whisky – szereg innych drobiazgów. Ile czasu minęło od pierwszego otwarcia butelki i jak dużo powietrza znajdowało się w butelce przez długi czas. Jak długo pozwoliliśmy whisky pooddychać w kieliszku. Profil whisky potrafi się diametralnie zmienić w ciągu kilkudziesięciu minut. Dodaliśmy parę kropel wody, czy wolimy kosztować naszą whisky bez rozcieńczania. Wreszcie wspomniane wyżej towarzystwo – wymiana poglądów, dostrzeżonych akcentów smakowych może być pomocna, szczególnie w przypadku nutek, które trudno nam nazwać na pierwszy rzut oka, samo w sobie może być niezwykle przyjemnym zajęciem, jednak uważać trzeba by nie dać sobie niczego zasugerować. Jeśli przy stole siedzi z nami ktoś, kogo mniej czy bardziej otwarcie uważamy za autorytet, jest duża szansa, że w naszej whisky zauważymy dokładnie te same nutki, co i on. I to jak wyraźnie! Nawet jeśli ich tam nie będzie, albo pojawią się w śladowych ilościach. W świecie sensoryki tak wiele można ludziom wmówić…

Na koniec, choć zjawisko objawia się bardziej powszechne niż mogłoby się wydawać, dochodzące do głosu tu i ówdzie kwestie pozamerytoryczne. Oto opisujący tę czy inną whisky może mieć jakiś interes w tym, by przedstawić ją w jak najlepszym świetle. Nie ma nic nagannego w tym, że sklep handlujący whisky zamieszcza na swoich stronach jak najlepsze notki, akcentuje pochwały, eliminuje krytykę. Wszystko odbywa się w ramach przyjętych standardów – wszak tylko idiota mówiłby źle o towarze, który sprzedaje. Gorzej jest, jeśli właściciel sklepu usiłuje jawić się jako autorytet poza swoim sklepem, kiedy publikuje swoje notki w źródłach, od których oczekujemy obiektywności. I nie ostrzega, że te jego notki to w gruncie rzeczy reklama. Czytałem gdzieś niedawno kompletnie bezkrytyczną, czołobitną wręcz relację z uroczystej premiery serii nowych wypustów pewnego koncernu, będącą tak naprawdę li tylko reklamą swoich własnych degustacji omawianych whisky. No, to już jest poniżej wszelkiej krytyki.



W tej ostatniej sprawie przyznać muszę, że sam nie jestem bez grzechu. Oto kiedy te same palce, które klepią teraz te słowa, wstukiwały w komputer treść pierwszej polskiej witryny internetowej poświęconej whisky, zależało mi na tym, żeby jak najwięcej rodaków odkryło dla siebie szkockie płynne złoto, wodę życia ze szkockich wysp i wrzosowisk. Kiedy teraz patrzę na niektóre z moich ówczesnych notek, widzę jaka misyjna gorliwość przebija przez niektóre sformułowania. Wtedy sobie z tego chyba aż tak sprawy nie zdawałem. Zapewniam jednak, że jedyny mój interes wówczas to była nadzieja na większy popyt, za którym pójdzie większa podaż i dostępność whisky na krajowym rynku. Dotarliśmy do tego punktu już dobrych parę lat temu, stać mnie więc teraz na krytykanctwo.

Cóż więc zrobić z publikowanymi tu i ówdzie notkami? Czy czytanie ich ma jakąś wartość, czy nie jest tylko marnowaniem czasu? Z pewnością nie należy ich od razu wyrzucać do kosza en masse. Jest wśród nich wiele naprawdę godnych zainteresowania, uwagi. Jaką mają wartość? Dokładnie taką, jaką sami postanowimy im nadać. A pamiętając, że notka notce nierówna, że obiektywność zdarza się w nich tak rzadko, jak impreza osiemnastkowa w domu starców, trzeba tylko starannie wyselekcjonować te, na których warto się opierać, znaleźć osobę, z której preferencjami, spostrzeżeniami i stylem zgadzamy się najbardziej – i nieustannie sprawdzać czy nam dana whisky podoba się lub nie podoba tak, jak owemu pisarczykowi. A jak już nas zawiedzie, znaleźć sobie kolejne. Są ich nieprzebrane rzesze.

Na koniec ważna, kluczowa wręcz uwaga. Wszystko, co napisałem powyżej jest skrajnie subiektywne. Gdyby nie to, że w stu procentach zgadzam się z autorem artykułu, nie wziąłbym poważnie ani jednego słowa.

Zauważył ktoś, że nie wspomniałem o słynnym w świecie whisky bibliście Jimie?

[R.M.]

R E K L A M A